środa, 5 listopada 2014

Rozdział 4



Rozdział 4
     Jesteśmy teraz w kapitolińskim samolocie. W międzyczasie poznaliśmy Megan Allen – opiekunkę, jak i mentorkę, która mimo, że wychowała się w Kapitolu, jest taka jak ja i Ryan – jest inna. Jednak cały czas tylko trajkocze o tym, jakie jej życie jest trudne.
- Mówię wam: nie chcielibyście przeżyć tego, co ja. Pewnie i tak byście już dawno poumierali!
- Możesz się zamknąć?! – najwyraźniej Ryan nie wytrzymał. – Cały czas mówisz tylko o sobie! Co nas obchodzi, że zabrakło ciastek pistacjowych i jakiegoś głupiego karmelowego mydła?! My mamy o wiele gorsze zmartwienia: u nas ciężko nawet o mały kawałek chleba czy litr wody do picia, a ty się wnerwiasz,  bo zabrakło ci lakieru do włosów?!
- Masz racje – Megan poważnieje – to wy musicie się nawzajem zabijać, nie ja. Co prawda, ja też musiałam, ale to było dawno temu i nawet już dobrze nie pamiętam, jak to było, oprócz tego, że było potwornie.
- Nie, to ja przepraszam – Ryan się uspokaja – nigdy się tak jeszcze na kogoś nie wściekałem. Przepraszam.
- To pewnie dla tego, że jeszcze nigdy nie poznałeś tak samolubnej osoby jak ja - śmieje się Megan.
     Nie potrafię jej rozgryźć; raz zachowuje się jak rozkapryszona kapitolinka, a zaraz potem jak normalna dziewczyna, którą znamy już dobre parę lat.
Wszystko dobrze Rozelle? – Ryan najwyraźniej zauważył moje zamyślenie. – Coś się stało?
- Nie, nic. Jest super – odpowiadam, a żeby to uwiarygodnić, lekko się uśmiecham.
     Po wielkiej przemowie Megan o przetrwaniu na arenie, idę do swojej kabiny. Po drodze widzę wiele wartościowych rzeczy, które oprócz stania i połyskiwania do niczego nie służą. Dam głowę, że za cały taki samolot, każdy mieszkaniec Lepro mógłby już do końca życia nie chodzić głodny. Jednak Kapitol woli dysponować tymi oto statkami powietrznymi, którymi lecimy na pewną śmierć.
- O, tu jesteś! – wchodzi do kabiny Megan – Wszędzie cię szukałam.
- Przecież mówiłam, że idę do swojej kabiny.
- Najwyraźniej zapomniałam – Allen siada na łóżku obok mnie. – Mam pomysł. Mówiłam wam o Paradzie Trybutów i o stylistach. Ale… no… mogę zostać twoja stylistką?
- Ale mówiłaś, że każdy ma już przydzielonego stylistę – dziwię się.
- Tak, ale na specjalne życzenie Trybuta, można sobie wybrać. To co? Mam już pomysł na strój dla ciebie!
- Tak więc – udaję poważny ton – możesz się czuć moją stylistką!
     Po chwili głośno się śmiejemy, a Megan znowu zamienia się w tą dobrą i wielkoduszna osobę, którą skrywa pod aroganckim kapitolińskim płaszczem.
- Kolacja gotowa. Zapraszam do jadalni – wchodzi do pokoju służąca, za którą podążamy w kierunku jadalni.
     To wielkie pomieszczenie ciężko nazwać jadalnią, bo jest po prostu za duże, nie mówiąc już o tym, że wcale nie widać, że jesteśmy w poduszkowcu. Siadamy na specjalnie wyznaczonych miejscach, a chwilę później podają nam dość obfity jadłospis. Są w nim dania, o których ludziom z piątki, a nawet z całego obszaru jedenastego się nie śniło. Kapitolinczycy są bardzo wybredni, skoro na przystawkę podają homara z sosem z korzenia Lendirę (genetycznie zmutowany korzeń  Prymulki) i do tego marmolada z cukinii. To trochę dziwne, ale wolę nie wnikać w ich gust, bo widząc po ich ubraniach są nieco za bardzo kreatywni.
- Co bierzesz? – pyta Ryan.
- Yyy… może coś lekkiego, ale raczej czegoś takiego nie mają – śmieję się.
- Może kurczaka? To chyba jest najlżejsze – uśmiecha się blondyn.
- Dobra – mówię nieco obojętnym tonem - ale bez sosu, tony przypraw, itp. Po prostu kurczak – mówię i patrzę na służącą, która odwraca się i idzie w kierunku kuchni. Po chwili wraca i kładzie przede mną dużego kurczaka z rożna.
- Dziękuję – uśmiecham się nieco i zaczynam pałaszować kurczaka.
- Oh, co za styl! – zachwyca się Allen.
-Styl?  – dziwię się.
- Kapitoliński. Taki zdecydowany, surowy, mocny. Brawo! – klaska radośnie mentorka, podczas gdy Ryan przewraca oczami. – Ale zajmijmy się igrzyskami, tak więc…
- Jakimi igrzyskami? – dopytuje blondyn.
- Nic nie wiecie o Igrzyskach Niezgodnych? – marszczy czoło Megan, kiedy kręcimy głowami. – Właśnie jedziemy do Kapitolu, gdzie spośród niezgodnych z systemem młodych ludzi w waszym wieku wylosują dwie osoby przeciwnej płci, by stoczyły walkę na arenie. Z obszaru jedenastego jesteście tylko wy, więc możecie być pewni, ze zostanie cię wylosowani. Wspaniale, nieprawdaż?! Ale to znaczy, że na pewno zostaniecie wybrani na tą okropną rzeź.
     I znowu to robi. Znowu z aroganckiej i nieco głupawo, ale pozytywnie nastawionej do świata kapitolinki zmienia się w dobrą, miłą, uczuciową i inteligentną kobietę.

2 komentarze: