Rozdział: 3
Wchodzę do kapsuły, która unosi mnie na górę. Mimo, że jestem już na
powierzchni, widownia otacza plac tak, że czuję się jakbym dalej była pod
ziemią. Wszyscy ludzie z Kapitolu patrzą na mnie dosłownie z góry. Jest też
prezydent Hudson. Nagle zauważam blondyna, który nie wrócił. Jest przywiązany do jednego z filarów
podpierających loże dla widowni. Stoję jak wryta patrząc na niego z pytaniem
wypisanym na twarzy:
- Co oni ci zrobili? – szepczę.
Ale on tylko stoi i patrzy w moje oczy tak głęboko, jakby wiedział, że
spotka mnie ten sam los co jego.
- Skąd to masz?! – pyta głos z
głośników, gdy kamera pokazuje na bilbordach mój łuk.
- Od ojca – odpowiadam.
Ludzie zaczynają mierzyć mnie wzrokiem i rzucać mi szydercze spojrzenia.
Wszyscy wiedzą, że jestem owocem nielegalnego romansu ludzi z dwóch różnych
grup. Nie zabili mnie tylko dla tego, że chcieli by moi rodzice widzieli jak
ginę na arenie. Wie o tym już każdy. Co za upokorzenie. Jest jednak światełko w
tunelu; jeśli wygram na arenie, nie zabijając nikogo, Kapitol oszczędzi mnie i
moich rodziców. Obiecali nam, że wtedy moglibyśmy odejść, na przykład do Panem.
Dystrykty wygrały tam wojnę z Kapitolem i ludzie są wolni.
Strażnik pokazuje, że mam stanąć na środku, więc tam idę. Ale egzamin
jest inny, niż ten, który opisywała mama. Skanują mnie czymś, pewnie to
strasznie drogie, więc staram się dwa razy myśleć, zanim się ruszę.
- Dziesięć – odzywa się głos w
głośnikach.
Co się dzieje?! Strażnicy szarpią mnie aż do filara i przywiązują mnie
grubym sznurem naprzeciw chłopaka o blond włosach, który dalej patrzy mi w
oczy, jakby chciał powiedzieć: ,,a nie mówiłem?’’
Joe właśnie wyszedł na powierzchnię, skanują go.
- Grupa ósma; łowiectwo!
Joe patrzy w moja stronę, i po chwili biegnie w moim kierunku, chcąc mi
pomóc, ale zatrzymują go strażnicy i wciągają do kapsuły.
- Kto to jest? – pyta blondyn.
- Mój przyjaciel – odpowiadam. – A ty,
kim jesteś?
- Odmieńcem – mówi obojętnie. – Zawsze
nim byłem, odkąd pamiętam. Mam na imię Ryan, jestem z trójki, a przynajmniej
byłem.
- Rozelle. Ja jestem z piątki, ale w
ogóle tam nie pasuję. – przyznaję.
- Będziemy drużyną, no… powiedzmy…
- Oboje będziemy z obszaru
jedenastego.
- Właśnie – potwierdza – ale nie wiem,
czy to coś da.
Ma rację, to i tak nie ma znaczenia. Kiedy zacznie się gra, nawet brat
stanie przeciwko bratu, by móc odejść.